O co tutaj chodzi, krowo?
Bo widzisz, my wierzymy, że można podróżować inaczej. Tak jak my, w swoim rytmie. Kochamy wspólne śniadanka o poranku, zapach świeżo parzonej kawy, integrację od pierwszych chwil, od razu przejście na „ty” i ten przyjacielski, swobodny klimacik.
We wszystkich aktywnościach zawsze bierzemy udział razem z grupą, jesteśmy jej częścią i robimy tylko to, co po prostu jest fajne i sprawia nam frajdę. Na pierwszym miejscu stawiamy warsztatowy charakter wyjazdu. Gotowanie w gwatemalskim domu z gwatemalską babcią, picie kakao z Majami w dżungli, pieczenie cynamonek na Lofotach w Norwegii czy własnoręczne robienie pamiątek z rogów jeleni w domu kultury na Arktyce. Każda z tych aktywności daje szansę na spotkanie z lokalną społecznością, zadanie kilku pytań, zobaczenie, jak żyją i nauczenie się czegoś nowego. Czasem warto zrobić coś pierwszy raz w życiu, spróbować czegoś, o czym nie mamy jeszcze wyrobionego zdania. A może… odważyć się wyjść trochę ze swojej strefy komfortu?
Wychodzimy z założenia, że dzięki takim spotkaniom z lokalsami możemy na chwilę stać się ich częścią, poczuć atmosferę miejsca w którym jesteśmy nie przez perspektywę popularnych atrakcji z map google czy poleceń bloga podróżniczego.
Na naszych wyjazdach stawiamy na otwartość i inkluzywność — nikogo nie wykluczamy. Dużą wagę przywiązujemy do tempa dostosowanego do wszystkich uczestników oraz do naturalnej integracji bez napinki. Spędzamy z Wami czas, słuchamy, dzielimy się historiami. Mało tego, tworzymy nowe, wspólne! Staramy się tworzyć unikalny klimat spontanicznego wyjazdu w zorganizowanych ryzach przewidywalności.
Co to oznacza?
1) Jest ostatni dzień III turnusu na Svalbardzie. Bierzemy udział w lokalnych warsztatach, ostrzymy rogi jelenia, z których powstaną nowe magnesy na lodówkę czy otwieracze do wina. Nagle jeden z uczestników dostaje powiadomienie: „Z powodu warunków pogodowych Twój dzisiejszy lot zostaje anulowany.” Chwilę później powiadomienie dociera do całego stada. Wchodzimy więc na booking.com, aby sprawdzić czy da się znaleźć nocleg na tę dodatkową, zupełnie spontaniczną noc. Nie ma nic. Longyearbyen to miasteczko liczące raptem 3000 mieszkańców. Doleciał właśnie dodatkowy samolot z turystami, ale przez pogodę nie zabrał tych, którzy mieli wylecieć wcześniej. Efekt? Sold out wszędzie. Linia lotnicza rozkłada ręce, zostaje tylko karimata i nocleg na lotnisku.
Hmm, ale przecież nie zostawimy naszych krówek na lodzie (dosłownie i w przenośni). Odpaliliśmy kontakty, wykonaliśmy kilka telefonów i tak udało nam się przenocować na Stacji Arktycznej jednego z azjatyckich krajów. Nazwy i lokalizacji nie wymienimy, bo oficjalnie nie jest to legalne. Ale co to dla nas! Hości rozpalili kominek, wyciągnęli projektor do puszczenia filmu i zrobili nam tosty z serem i słodką herbatą. Wieczorem wyszliśmy z arktycznym psem Ildefiksem (takim co całe życie pracował w zaprzęgu, a emeryturę grzeje się na stacji badawczej) na spacer. Po powrocie puściliśmy koncert Blue Cafe i zaśpiewaliśmy stare hity.
Spontaniczna, dla wielu stresogenna, sytuacja stała się unikalną przygodą i kolejnym fajnym wpisem w dzienniczku zwanym życiem.
2) Podczas II turnusu wyjazdu do Gwatemali zastaliśmy na drodze strajk lokalnej społeczności. Droga została zamknięta na odcinku 50 kilometrów, a najbliższy objazd wynosił 400 kilometrów.
Co teraz? - zapyta ktoś z tłumu.
Wychodzimy z busa by porozmawiać z protestującymi. Okazuje się, że rząd rok temu obiecał wyremontować nową drogę. Premier przyjechał, zrobił sporo zdjęć na tle popękanej drogi i potwierdził, że roboty budowlane zaczną się już wkrótce. Tak się jednak nie stało i z nowej drogi nici. Lokalsi więc protestują.
A my z nimi! Zrobiliśmy wspólne zdjęcia, daliśmy wywiad do lokalnej gazety jak duże znaczenie ma owa droga dla rozwoju turystyki i organizacji wycieczek takich jak nasza, zjedliśmy z nimi obiad. Przepuścili nas przez barykadę. Wsiedliśmy grupą do lokalnych Tuk Tuków i ruszyliśmy na koniec strajku. Tam dosiedliśmy się do miejskiego busika i pojechaliśmy dalej. Dla wielu przeszkoda i utrudnienie u nas stała się dodatkową atrakcją, możliwością spojrzenia na świat oczami strajkującego. Całe stado było przeszczęśliwe zaistniałą sytuacją.
Tak definiujemy podróże, stajemy się ich częścią. Zdobyte doświadczenie przekuwamy w nowe historie. Jeśli nie znamy odpowiedzi na pytanie to mówimy „Wiesz co, nie mam pojęcia."
Nie udajemy kogoś, kim nie jesteśmy.
To dotyczy się również przewodników na wyjazdach. Nie chcemy być przewodnikami. Chcemy znajdować przewodników, którzy żyją w danym miejscu na codzień, mają doświadczenie i wiedzę. Naszym zadaniem jest znalezienie takich osób i skontaktowanie ich z grupą naszych uśmiechniętych krówek.
Jeśli chciałbyś poznać nowych przyjaciół, stworzyć niezapomniane, czasem spontaniczne wspomnienia, zrobić coś pierwszy raz w życiu, czasem nawet dziwnego czy po prostu dobrze się bawić, to jest to miejsce dla Ciebie.
Dołącz na jeden z naszych wyjazdów i stań się podróżującą krową.
Poznaj team
The Travelling Cows
Heja! Z tej strony Nadia.
Od ośmiu lat zwiedzam nasz piękny świat, i chociaż przejechałam obie Ameryki, Azję i kilka innych miejsc wzdłuż i wszerz, to właśnie te zimne rejony zajmują szczególne miejsce w moim sercu.
Uwielbiam surowe krajobrazy, arktyczne powietrze i wiatr na twarzy, kiedy biegam przy ocenie, ubrana w ciepłą czapkę i rękawiczki. Lubię poznawać miejsca w lokalnym stylu, bez pośpiechu, ciesząc się zwykłymi codziennymi rzeczami, które w takich okolicznościach nie są wcale zwykłe. Mój idealny poranek to taki, który zaczynam od biegania, ciepłej herbaty i podziwiania malowniczych widoków! A jeśli można jeszcze wskoczyć do oceanu (takiego zimnego) a później do sauny, to jesteśmy w domu!
Stworzyłam The Travelling Cows, ponieważ przebywanie z ludźmi, poznwanie ich i historii ich życia to jedno z moich ulubionych zajęć. Chociaż z wykształcenia jestem architektką, nie umiem usiedzieć w jednym miejscu i moje życie zawsze kręciło się wokół podróży.
W swoje 18 urodziny postanowiłam pojechać autostopem z Polski do Singapuru, zahaczając po drodze mur chiński, i wpisując przejechanie Chin autostopem na listę moich życiowych osiągnięć, bo serio - uważam że to jedna z trudniejszych rzeczy!
Rok później objechałam całą Amerykę Południową i Centralną, a w kolejnym roku, razem z przyjaciółmi wysłałam busa do USA, które przejechaliśmy w całości przeżywając przygodę życia. Mieszkałam w Nowym Jorku, na śniadanie jadłam amerykańskie naleśniki i słuchałam jazzu na nowojorskich ulicach. Wracając z USA, odwiedziłam po raz kolejny Argentynę, to było w 2020 roku, kiedy na świecie szalał Covid, a ja zatrzymałam się na noc u Louisa - 80 letniego hosta na Couchsurfingu, w małej miejscowości na północy kraju. Nikt normalny tam nie jeździ, bo nie ma po co, a ja w jego domu znalazłam ręcznie napisany przepis na schabowego - po polsku!
Był podpisany, więc znalazłam typa który go napisał, i tak zaczęliśmy się przyjaźnić, najpierw przez internet, aż do czasu kiedy razem wylądowaliśmy na Islandii i poznaliśmy się osobiście. To był Jędrzej, no a resztę historii - chyba już znacie, bo teraz razem tworzymy dla Was coś wyjątkowego!
Przeżyjmy to razem!
Nadia Budzowska


Jędrzej Lutostański
Ale jak powstała nasza krowa? Poznajcie jej historię:
Krowa na początku była zwyczajną krową, której całe życie toczyło się na spokojnym pastwisku. Codzienność wypełniało beztroskie skubanie soczystej trawy i wylegiwanie się w słońcu. Pewnego dnia, leżąc na polu koniczyny, krowa podniosła wzrok i zauważyła ptaka szybującego wysoko nad rzeką, która okalała pastwisko. Obserwując jego lot, coś w niej drgnęło – ciekawość. W tamtym momencie wszystko się zmieniło. Pojawiła się iskra.
A co, jeśli tam, za rzeką, jest coś więcej? – pomyślała.
Z tą nową myślą krowa postanowiła podzielić się swoim odkryciem z resztą stada. Namówiła je na wspólne przekroczenie rzeki, żeby odkryć, co kryje się poza bezpiecznym pastwiskiem. Razem, pełne determinacji, zbudowały tratwę i wyruszyły w podróż.
Od tego momentu, krowa nie była już tylko krową z pastwiska.
Jej łatki zamieniły się w kontynenty, symbolizując wszystkie miejsca, które pragnie odkryć.
Tak narodziła się Podróżnicza Krowa, a wraz z nią marka The Traveling Cows, gotowa na przygody i odkrywanie nieznanego, z humorem, odwagą i zgranym stadem u boku.
To co? Ruszamy w drogę?
Dokumenty
The Travelling Cows Budzowska Lutostanski Spółka Jawna jest wpisana do rejestru organizatorów turystyki
pod numerem 42351 przez Marszałka Województwa Małopolskiego.
Bezpieczeństwo podczas wyjazdów zapewnia gwarancja Signal Iduna Polska TU S.A. nr M 528608.
Suma gwarancyjna wynosi 390 906 złotych.